wtorek, 26 października 2010

O hobby


Hobby w CV to pewnie nie najważniejszy element, jaki zawarty jest w typowym życiorysie, niemniej wśród niektórych aplikantów wzbudzający wątpliwości - głównie co do tego, czy rekruterzy zwracają uwagę na hobby, a jeśli tak, to jak zwracają. Zarówno wśród kandydatów, jak i rekruterów spotkałem się z najróżniejszymi opiniami co do sensowności pisania o swoim hobby w CV. Niezależnie od tego, kto ma rację, faktem jest, że zdecydowana większość kandydatów uwzględnia swe zainteresowania, przesyłając aplikacje.

Czy rekruterzy zwracają uwagę na hobby? Nawet jeśli tak jest, nie przykładają do tego zbyt wielkiej wagi, czynią to być może jedynie z ciekawości. Chyba że hobby kandydata jest na tyle oryginalne, iż wzbudza ciekawość rekrutera - wtedy jest szansa, że temat zostanie poruszony. Mi, przyznam, kilka razy zdarzyło się zapytać kandydata o jego hobby, jeśli było nim coś, z czym wcześniej się nie zetknąłem. Czy jednak mogłoby to mieć jakikolwiek wpływ na dalsze losy kandydatury? Oczywiście nie (o ile hobby mieściło się wśród tych zgodnych z prawem i przyzwoitych).

Znam natomiast anegdotyczny przypadek prezesa pewnej firmy, który zawsze na rozmowach rekrutacyjnych - gdy był już gotowy przyjąć do pracy siedzącego przed nim kandydata - na koniec, tonem już nieco poufałym, zadawał pytanie "A czy jeździ pan na nartach"? Wielu z rezygnacją w głosie mówiło, że niestety nie. Niektórzy mówili, że nie, ale że mogą bez problemu szybko zacząć...

Jeśli już wpisujemy hobby w CV, warto, by - jak zresztą w przypadku innych informacji z życiorysu - było ono zgodne z prawdą. Niektórzy bowiem, kierując się różnymi przesłankami (np. tą, że hobby może cokolwiek powiedzieć o kompetencjach, stylu myślenia, czy czymkolwiek) mogą wpisywać rzeczy na wyrost. Wtedy trafienie na rozmówcę, który rzeczywiście zna temat, może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego.

Wpisując czy nie wpisując w CV, jakieś - nawet małe - hobby warto mieć i je realizować. Choćby dlatego, że podobno aktywnie realizowane hobby - jak gdzieś przeczytałem - zmniejsza ryzyko wypalenia zawodowego. Nawet jeśli są nim wymuszone narty.


_______

wtorek, 19 października 2010

Nazwa zdobi stanowisko (ale sama nazwa to nie wszystko)


Nazwa stanowiska to rzecz całkiem istotna w świecie kariery (i w ścieżce kariery), czy tego chcemy czy nie. Owszem, nazwy bywają złudne, ale najczęściej są jakimś wyznacznikiem stanowiska, na którym się pracuje, a czasem nawet branży, w której się pracuje. Mając dwie nazwy: "dyrektor" i "specjalista" doskonale wiemy, kto w hierarchii firmy stoi wyżej, a kto niżej, nawet jeśli czasem zdarza się, że specjalista w jednej firmie posiada bardziej odpowiedzialne stanowisko od dyrektora w innej firmie.

(Nawiasem mówiąc, jednym z profili na Goldenline, które ostatnio zafascynowały mnie szczególnie, jest profil osoby o gigantycznym doświadczeniu, piastującej w przeszłości niesłychanie prestiżowo brzmiące stanowiska. Dyrektor Zarządzający, Ekspert - Freelancer, Autor Książki, Manager Działu Szkoleń i Działu Rekrutacji, Project Manager, Główny Informatyk... Niemałe osiągnięcia jak na osobę mającą... 23 lata. Można to jednak zrozumieć, jeśli już w wieku 11 - tak, jedenastu! - lat piastowało się stanowisko Zastępcy Redaktora Naczelnego, Założyciela i Współwłaściciela).

Nazwy są ważne. Nazwy stanowisk jak i nazwy firm-pracodawców. Przynajmniej w pobieżnym oglądzie CV. Rolą jednak dobrego rekrutera jest, by ów ogląd CV był jak najmniej pobieżny, a jak najbardziej wnikliwy i krytyczny. Rekruter musi umieć demaskować kryjące się czasem za dobrze brzmiącymi nazwami pustosłowie - zarówno w nazwach stanowisk, jak i wykonywanych na nich czynności. W świecie efektownie i prestiżowo brzmiących nazw stanowisk zetknąłem się ostatnio z kimś, kogo nazwa stanowiska brzmi "Specjalista ds. Ludzi". Jak dla mnie prosto i bezpretensjonalnie. Na pewno ciekawie.


_______

wtorek, 12 października 2010

Alkohol i rekrutacja


Czasami bywa tak, że wieczór spędzany w wyjątkowo miłym towarzystwie nadzwyczajnym się staje, przynajmniej jeśli chodzi o ilość spożytego alkoholu. Choć gwoli prawdy, bywa i tak, że bez towarzystwa można osiągnąć stan podobny. Niezależnie jednak od tego, czy nadużyliśmy alkoholu w towarzystwie czy samotnie (z dwojga złego, lepiej już w towarzystwie), wysoce niesprzyjającą jest okoliczność umówionego na drugi dzień spotkania rekrutacyjnego.

Do dziś nie wiem, czy kandydat, którego spotkałem tamtego dnia, był czy nie był "pod wpływem". Nie wyglądał szczególnie niekorzystnie, choć znać było jakieś zmęczenie. Zbyt też nietypowo rozsiadł się na krześle, ale przecież nie mogłem mowy ciała uznać za ważący czynnik w rekrutacji, nawet jeśli widziałem gesty tak nietypowe na rozmowie rekrutacyjnej jak chowanie twarzy w dłoniach. Tym, co jednak nie pasowało mi najbardziej, było nadmierne rozluźnienie i zbytnia, niemal nonszalancka pewność siebie. Po rozmowie zastanawiałem się. A co jeśli był trzeźwy, tylko miał po prostu specyficzny sposób bycia? Może zaprosić na drugie spotkanie? Ale jeśli będzie tak samo, to dalej będzie coś nie tak. Rekomendować klientowi - ryzyko. A jeśli jednak będzie normalnie, to znaczy, że faktycznie za pierwszym razem był wstawiony...

Jeśli nie czujemy się - z jakiegokolwiek powodu - dobrze, mając przed sobą rozmowę rekrutacyjną, nie warto ryzykować. Lepiej przełożyć spotkanie. Wydaje mi się też, że dobrze jest powiedzieć rekruterowi o jakejkolwiek niestandardowej okoliczności mogącej mieć wpływ na nasz wygląd czy zachowanie podczas rozmowy. Przykładowo, jeśli w drodze na rozmowę mieliśmy stłuczkę i czujemy, że jesteśmy poddenerwowani, lepiej by rekruter o tym wiedział, niż by potem miał niesłusznie wziąć nas za osobę nerwową czy nadpobudliwą. A z nadzwyczajnie udanym - i idealnie w towarzystwie - wieczorem zawsze lepiej poczekać do piątku.


_______