czwartek, 22 grudnia 2011

Kiedy rekruter odrzuca aplikację nie przeczytawszy CV

Zastanawiam się, ile w sumie aplikacji na ogłoszenia rekrutacyjne do tej pory w swojej rekruterskiej karierze miałem okazję widzieć. Dużo. Licząc bardzo szacunkowo (liczba lat w branży x średnia liczba przepracowanych dni w roku x średnia liczba nadesłanych aplikacji w ciągu dnia), będzie to gdzieś około piętnaście tysięcy aplikacji... I mówimy tu tylko o tych nadesłanych w odpowiedzi na ogłoszenia. Piętnaście tysięcy! To chyba ta liczba (wciąż rosnąca) sprawiła, że możliwe było to, co uświadomiłem sobie niedawno. Otóż zauważyłem, że coraz częściej jestem w stanie ocenić nie-adekwatność (lub niewysoką jakość) nadesłanej kandydatury nawet bez otworzenia CV! Jak to możliwe i kiedy tak się dzieje? Wtedy, gdy:

1) Ten sam kandydat bezustannie i z dużą częstotliwością aplikuje na wszystkie ogłaszane przez nas stanowiska. Zawsze, odkąd pamiętam, zdarzali się tacy kandydaci. Zdarzają się i dziś. Wysyłają aplikacje na bardzo różne (o ile nie wszystkie) stanowiska, często zupełnie rozbieżne, jakby nie uświadamiając sobie, że w oczach rekrutera może to być dowodem jedynie: a) nieznajomości specyfiki stanowiska, na które się zaaplikowało, b) niewiedzy co do tego, co chciałoby się robić, c) desperacji. 
2) Kandydat w treści przesłanego maila (lub w liście motywacyjnym) pisze takie rzeczy, które czynią go w oczach rekrutera wszystkim, ale nie wiarygodnym i odpowiedzialnym kandydatem. Wszelki ekscentryzm i dziwactwo (nie mówię tu o nieszablonowości, która czasem, na niektórych stanowiskach jest nawet mile widziana) zabijają szanse w rekrutacji.
3) Nie można otworzyć CV, gdyż zapisane jest w dziwnym, niespotykanym formacie.

_______



czwartek, 15 grudnia 2011

Wyjazd integracyjny kontrolowany

Współczesne organizacje wkładają niemały wysiłek w to, by ich pracownicy mieli okazję poznawać się od strony nie tylko zawodowej, by pracujący codziennie ze sobą ludzie bardziej zbliżyli się do siebie, co przyczyniłoby się do lepszej atmosfery w zespole i być może bardziej efektywnej jego pracy. Jednym słowem, we współczesnych firmach sporo wysiłku wkłada się w integrację pracowników. Charakter i częstość imprez czy szerzej eventów integracyjnych zależy od polityki korporacyjnej i sytuacji finansowej firmy. Organizacje zasobne i kładące duży nacisk na integrowanie pracowników organizują takie wydarzenia częściej. Korporacyjne imprezy czy wyjazdy integracyjne stały się stałym elementem polskiej kultury pracowniczej. Tematem zainteresowała się kinematografia. Wystarczy przypomnieć niedawno goszczący w naszych kinach film "Wyjazd integracyjny".

Jak mają się imprezy integracyjne do rekrutacji i szerzej zarządzania karierą? Tak, że najogólniej mówiąc trzeba na takich imprezach uważać, by nie było później podczas rekrutacji zbyt ciężko i by w zarządzaniu karierą nie narobić sobie problemów. Trzeba pamiętać, że impreza firmowa to wciąż wydarzenie o charakterze zawodowym, jakkolwiek świetna byłaby na niej zabawa i jakkolwiek luźna atmosfera. Czasami zdarzyć się może tak, że to, co zrobimy i powiemy na takiej imprezie będzie mieć niepożądane dla nas z zawodowego punktu widzenia konsekwencje. Czasami nawet negatywne konsekwencje zawodowe może przynieść to, co zrobią na takiej imprezie inni - coś, z czym pozornie nie mamy nic wspólnego. Słyszałem kiedyś o kandydacie, którego podwładni (on i ona) na wyjeździe integracyjnym zbytnio... zbliżyli się do siebie, zintegrowali się za bardzo. Ich przełożony miał z tego powodu problemy i ostatecznie musiał rozstać się z firmą. Zalecane jest więc na eventach integracyjnych bawić się dobrze, ale w granicach rozsądku, by firmowa integracja nie stała się powodem... dezintegracji kariery.

_______

środa, 7 grudnia 2011

Skuteczna sprzedaż - porada nr 1001

Witam po dłuższej przerwie urlopowej. Na wakacjach nie oddałem się tylko i wyłącznie lenistwu, ale również myślałem nad ciekawymi tematami na wpisy w moim rekrutacyjnym blogu ;) Temat taki pojawił się właściwie sam, bez specjalnego myślenia. Chodzi o sprzedaż. Byłem bowiem w rejonie świata, w którym biały turysta ze sprzedażą do czynienia ma niemal bez przerwy. Miejscowi handlują tak aktywnie i tak intensywnie, że bezustanne odmawianie im (w końcu nie można kupić wszystkiego!) staje się z czasem uciążliwe. Pomyślałem sobie nawet, że gdyby w jakiś sposób ludzie ci znaleźli się w Europie, to ze swoją sprzedażową energią ożywiliby niejedną gospodarkę naszego kontynentu.

Sprzedawało i sprzedało mi różne rzeczy niemało osób, a jeszcze więcej próbowało mi coś sprzedać. Zetknąłem się więc z bardzo różnymi technikami sprzedaży i z bardzo różnymi typami sprzedawców. Większość byli to tzw. sprzedawcy aktywni, ale zdarzył się i taki (kierowca odbierający nas z lotniska), który po prostu wręczył nam ulotkę oferującą wycieczkę na safari i mruknął "Kazali mi to wam dać". Było to w jakiś sposób urocze. Skrajna wielość podejść sprzedażowych i różny poziom umiejętności sprzedażowych, z jakimi się zetknąłem, skłoniła mnie do opinii, że sprzedaż faktycznie może być sztuką. Przyznam, że po dotychczasowych sześciu latach pracy w biznesie trudno było mi to zrozumieć. I proszę, uświadomiłem sobie to dopiero w Afryce, gdzie sprzedawano mi np. korale, bransoletki, bębenki...

Sprzedaż może być sztuką, przy czym trudno mi precyzyjnie wskazać - jak pewnie zawsze, kiedy ma się do czynienia ze sztuką - gdzie kończy się sprzedaż, a zaczyna sztuka. Jest tu coś nieuchwytnego. By być bardziej precyzyjnym: zaobserwowałem, że chętniej kupowałem od sprzedawców, którzy... nie sprzedawali. Nie oferowali mi nic, nie namawiali, nie narzucali się, a jednak w jakiś subtelny sposób powodowali, że miałem ochotę coś od nich kupić. Zdaję sobie sprawę - tym bardziej, że ekspertem sprzedaży w żadnym razie się nie czuję - iż moje przeczucie może być tu mylne. Coś, co działa na mnie, nie musi działać na innych i nie musi działać w skali masowej. Jednak intuicja podpowiada mi, że sprzedawca nie sprzedający to wcale nie taki głupi koncept, jakkolwiek paradoksalnie by nie brzmiał.

_______