niedziela, 29 lipca 2012

Zarobki w Warszawie - czy faktycznie aż tak wysokie

Praca i zarobki w Polsce wg Diagnozy Społecznej (cz. III) 

W trzeciej części zabawy z danymi statystycznymi dotyczącymi pracy i zarobków w Polsce postanowiłem przyjrzeć się zarobkom w stolicy. O ile są faktycznie wyższe od zarobków w reszcie kraju i innych dużych miastach w Polsce. Na początku jednak chciałem porównać pod względem zarobków wszystkie kategorie miejscowości ze sobą. Dla czytelności zestawienia, wykorzystałem tylko dwie wielkości: medianę oraz odsetek osób zarabiających min. 3000 zł. netto miesięcznie.



Jak widać, im więcej chce się zarabiać w Polsce, tym większą miejscowość należy wybrać jako swe miejsce pracy. Najgorzej wypadającej w tym zestawieniu wsi na osłodę pozostaje fakt, że gdy uwzględnimy osoby najlepiej zarabiające (tj. powyżej 5 000 zł. netto, przypomnijmy - jest ich w polskim społeczeństwie ok. 3%), to okaże się, że mieszkają one najczęściej w dużych miastach (28%) i właśnie na wsi (26%). Innymi słowy, 28% ludzi zarabiających min. 5000 zł mieszka w dużych miastach, a 26% na wsi. Dla porównania, miasta o wielkości 20-100 tys. mieszkańców wybrało jako miejsce do życia tylko 13,5% osób z tej kategorii zarobkowej. (Wiadomo jednak, że wieś krezusów leży najczęściej gdzieś pod dużym miastem).

Jeśli wiemy już, że by lepiej zarabiać, należy udać się do dużego miasta (lub na wieś pod duże miasto), odpowiedzmy, do którego. Od dawna wiadomo, że najwyższe w Polsce zarobki osiąga się w Warszawie, ale jak duże w stosunku do innych dużych miast? 


A w stosunku do wybranych średnich miast?


Widać więc, że plotki o wysokich zarobkach w stolicy nie są przesadzone. Mediana zarobków w Warszawie (3000 zł), choć zdecydowanie najwyższa, nie odstaje jeszcze diametralnie od median pozostałych miast. Średnia, wiadomo, może być zawyżana przez wartości skrajne. Za to ostatnia kolumna mówi faktycznie o sporej różnicy. Prawie 42% Warszawiaków zarabia co najmniej 3 500 zł netto. W Poznaniu i w Szczecinie (odpowiednio drugich i trzecich w tej klasyfikacji) takich osób jest o połowę mniej w stosunku do całości populacji tych miast. Równie zauważalna różnica występuje, gdy przyjrzeć się zarobkom najbogatszych (tj. zarabiających min. 5 000 zł netto). W Warszawie stanowią oni 19,5% pracowników, w innych miastach: 11,9% (Gdynia), 9,6% (Poznań), 9,1% (Gliwice), 8,3% (Toruń), 8,2% (Wrocław), 8,0% (Szczecin). 


_______

czwartek, 26 lipca 2012

Praca i zarobki w Polsce wg Diagnozy Społecznej cz. II

Rozpoczynamy więc zabawę z danymi statystycznymi o Polakach, a konkretnie o zarobkach naszych rodaków. W poprzednim wpisie wyraziłem zastrzeżenia do raportów GUS (za nadmiernie wykorzystywanie średniej arytmetycznej, zamazującej zarobkową rzeczywistość zarobków w Polsce) oraz do raportów firm rekrutacyjnych (za dość luźne konstruowanie swych "prób badawczych" i w ten sposób zawyżanie zarobków).

Dane, na podstawie których wykonałem poniższe wyliczenia, pochodzą z próby liczącej 11 860 respondentów, pracujących, w wieku od 25 do 64 lat. Jak kształtowały się zarobki Polaków w 2011 roku (wszyscy ww. respondenci badani byli w tym roku)? Średni miesięczny dochód wyniósł 2 060 PLN netto (ok. 2 860 PLN brutto), zatem znacząco niżej niż wskazują statystyki GUS (w tamtym czasie wskazywały ok. 3 400 PLN brutto).

Ale średnia, jak już było powiedziane, o realnych zarobkach nie mówi wiele, gdyż bywa zawyżana przez wartości skrajne. Może być więc tak, że niewielka liczba osób zarabiających np. powyżej 20 000 PLN brutto zawyży średnią. Lepszym parametrem ilustrującym realne zarobki w całości populacji jest mediana, czyli wartość dzieląca wszystkie obserwacje na pół (połowa obserwacji znajduje się wtedy "pod medianą", a połowa nad). W naszej próbie mediana wyniosła 1 700 PLN netto, co oznacza, że połowa Polaków w 2011 roku uzyskiwała dochód w wysokości do 1 700 złotych netto, a połowa przekroczyła tę kwotę. 80% Polaków zarabiało "na rękę" 2 600 złotych i mniej, a 90% 3 500 zł i mniej. Jeśli więc, szanowny Czytelniku, zarabiałeś w 2011 roku więcej niż 5000 złotych netto, to byłeś wśród ok. 3% najlepiej zarabiających Polaków.

Odkrycie to było dla mnie sporym zaskoczeniem. Karierę swoją rozpocząłem w branży rekrutacyjnej i od samego początku zacząłem stykać się z zarobkami relatywnie wysokimi (firmy rekrutacyjne poszukują najczęściej osób trudniej "znajdywalnych", a więc i lepiej zarabiających). Dodatkowo, od samego początku i przez kolejne lata rekrutowałem w sektorze IT, a więc jednym z tych, w których zarabia się względnie dobrze. Wreszcie, rekrutowałem najczęściej na stanowiska obsadzane w Warszawie, a więc mieście, gdzie zarabia się w Polsce najlepiej. Wszystko to sprawiło, że prawdopodobnie miałem lekko nierealistyczny obraz tego, jak kształtują się zarobki w ogóle społeczeństwa, ile zarabiają "zwykli Polacy", niekoniecznie w Warszawie, niekoniecznie z wyższym wykształceniem i niekoniecznie w IT. Okazuje się, że doktorat z socjologii nie uodparnia na szkodliwy (z poznawczego punktu widzenia) wpływ otoczenia społecznego. Na szczęście jest statystyka.

_______

poniedziałek, 16 lipca 2012

Praca i zarobki w Polsce wg Diagnozy Społecznej

Jeśli celem każdej rozmowy rekrutacyjnej - z perspektywy rekrutowanego - jest otrzymanie pracy, a pierwszym i najważniejszym celem każdej pracy jest uzyskanie wynagrodzenia, nie dziwi, że temat wynagrodzeń jest tak ciekawy, nie tylko w "mediach HR-owych", ale w mediach w ogóle. Lubimy wiedzieć, ile zarabiają inni, chcemy znać sposoby na zwiększenie swoich zarobków, porównujemy zarobki w różnych regionach i miastach, w różnych branżach, zawodach itd.

Dla przeciętnego polskiego Internauty problemem jest jednak często brak wiarygodnych danych o wynagrodzeniach w Polsce. Raporty z GUS są mało czytelne i często niewiele mówiące. Najczęściej pojawiającą się w mediach wartością jest średnia płaca brutto (aktualnie ok. 3 600 PLN), która coś mówi, ale jeszcze więcej zaciemnia. (Przypomina mi się w tym kontekście ciekawe powiedzenie o statystyce: jest jak bikini - ujawnia rzeczy interesujące, ale zakrywa naprawdę istotne). Podobnie niewiele warte są raporty płacowe niektórych firm rekrutacyjnych. Ich poważne ułomności metodologiczne - zwłaszcza arbitralny dobór próby - widać na pierwszy rzut oka. W efekcie to, co powstało w wyniku zebrania informacji od specyficznej (wykształceni, dobrze zarabiający, z dużych miast) grupy kandydatów, przekazuje się mediom i firmom jako "raporty o wynagrodzeniach w Polsce".

Od jakiegoś czasu, w ramach socjologicznych zainteresowań "bawię się" danymi z największego badania społecznego w Polsce o nazwie Diagnoza Społeczna. To rozpoczęte w 2000 roku badanie panelowe, którego ostatnia seria odbyła się w 2011 roku i objęła ponad 12 000 gospodarstw domowych i ponad 26 000 indywidualnych respondentów. Uznaje się Diagnozę za największe i najbardziej kompleksowe badanie na temat ekonomicznych i pozaekonomicznych warunków i jakości życia w Polsce. Dane ze wszystkich badań są powszechnie dostępne, można wrzucić w program do analizy statystycznej (np. SPSS) i odkrywać.

Tym, co poodkrywałem w kwestiach pracy i zarobków, chciałbym się z czytelnikami bloga "Rekrutacyjny" podzielić. Za tydzień m.in. o tym, ile to jest "dobrze zarabiać" w Polsce i gdzie się dobrze zarabia.

______

czwartek, 12 lipca 2012

Moja największa wpadka rekrutacyjna


Wiele wpisów w blogu tym poświęciłem na niekompetencję rekrutacyjną kandydatów. Regularnie, w cyklu "Dawni mistrzowie CV" cytuję najzabawniejsze cytaty na jakie zdarzyło mi się natknąć w przeglądanych w ciągu tych paru lat aplikacjach. Uznałem, że uczciwie będzie "pochwalić się" swoją niekompetencją rekrutacyjną i opowiedzieć o swojej największej wpadce rekrutacyjnej. Myślę, że każdy rekruter ma w swojej karierze jakieś mniejsze lub większe niepowodzenie: kompletnie nieudane interview, fatalny zatrudniony kandydat, zupełny brak kandydatów...

Moja subiektywnie największa wpadka rekrutacyjna miała miejsce u początków mojej kariery. Wtedy to w mojej ówczesnej firmie polecono mi znaleźć osobę na stanowisko Praktykanta-Researchera, czyli osoby odpowiedzialnej za poszukiwania bezpośrednie w firmach rekrutacyjnych. Była to bardzo ciekawa rekrutacja, przede wszystkim z tego względu, że poszukiwałem osobę do mojej własnej firmy (inaczej niż dotychczas, gdzie rekrutowałem dla firm zewnętrznych). Prowadziłem więc ten projekt rekrutacyjny z wyjątkowym entuzjazmem i zaangażowaniem. Publikowałem z pietyzmem stworzone przez siebie ogłoszenia, starannie przeglądałem nadesłane aplikacje, wytrwale selekcjonowałem kandydatów podczas wstępnych wywiadów telefonicznych, wreszcie - w finałowym etapie - z przejęciem spotykałem się z przyszłymi adeptami zawodu rekruterskiego.

Któregoś dnia, późnym popołudniem nasza ówczesna Office Manager niespodziewanie oznajmiła mi, że przyszła kandydatka na rozmowę, pani Anna Kowalska (nazwisko fikcyjne). Niespodziewanie, gdyż nie miałem w kalendarzu zapisanego tego spotkania, nie pamiętałem też zbytnio kandydatki o takim imieniu i nazwisku. Cała sytuacja była dla mnie zaskakująca i stresująca. Przeoczenie umówionego spotkania zdało mi  się karygodnym rekruterskim grzechem. Jeszcze bardziej zaniepokoiło mnie to, że... nigdzie nie mogłem znaleźć CV pani Anny. Tu także winę wziąłem na siebie, uznając, że musiałem CV gdzieś zgubić i dopełniając tym samym swej klęski jeszcze przed spotkaniem. Nie miałem CV, nie wiedziałem, z kim się spotykam, a i co do tego, o jakim stanowisku będę rozmawiał, też nie byłem pewien... Poszedłem na spotkanie z pustą (!) kartką, nastawiając się po prostu na zadawanie jak najbardziej ogólnych i typowych pytań. Kandydatka najwyraźniej też nie za bardzo wiedziała, do jakiej firmy przyszła na spotkanie: odpowiadała wymijająco i niekonkretnie. 

Po spotkaniu, z którego żadne z nas nie wyniosło wiele, wróciłem do komputera i już na spokojnie poszukałem kandydatki o imieniu i nazwisku "Anna Kowalska". Nie znalazłem. Upewniłem się, że nikt taki nigdy w żaden z możliwych sposobów do nas nie zaaplikował. Oto, co musiało nastąpić. W tamtym czasie w naszym budynku piętro niżej była inna firma. Nie pamiętam już, czym się zajmowała (chyba jakaś agresywna sprzedaż bezpośrednia), ale pamiętam, że przychodziło i odchodziło stamtąd mnóstwo, najczęściej młodych, ludzi. Pani Anna musiała pomylić piętra i przyszła na rozmowę do nas, bez powoływania się na kogokolwiek ("Przyszłam na rozmowę"). A że w firmie z rekruterów zostałem tylko ja, nasza Office Manager uznała, że pani Anna przyszła na rozmowę ze mną. I taką wersję wydarzeń przyjąłem, choć fakty (brak CV, brak jakiejkolwiek informacji o takiej osobie) temu przeczyły.

W ten sposób odbyłem spotkanie rekrutacyjne z zupełnie przypadkową osobą "z ulicy". Tak samo osoba ta odbyła zupełnie przypadkowe spotkanie z jakąś nic nie mówiącą jej firmą. 


_______

PS. Podczas tamtej rekrutacji, zatrudniłem ostatecznie dwie osoby, które później radziły sobie u nas świetnie (jedna pracuje do dziś). Choć w świetle powyższej historii sam dziwię się, że coś takiego się udało :)

fot.: sxc.hu