niedziela, 16 marca 2014

Z cyklu: grube wtopy rekruterskie...

Miałem niedawno okazję spotkać się z grupą znajomych (wszyscy reprezentujący szeroko pojęty sektor HR), była więc szansa porozmawiania, co tam dzieje się w HR i w rekrutacji na świecie. Dwóch z nich jest lub planuje być na etapie zmian zawodowych, uczestniczyło ostatnio w kilku rekrutacjach, dlatego z zaciekawieniem słuchałem ich przygód z bycia "po drugiej stronie", tj. po stronie bycia rekrutowanym. Przygoda zwłaszcza jednego kolegi była na tyle niesamowita, że uznałem, iż nadaje się "do prasy". 

Zaaplikował na stanowisko Dyrektora HR w nieanonimowej, międzynarodowej, zauważanej w rankingach "top ileśtam" firmie. Pierwszym etapem rekrutacji było zautomatyzowane wideo interview, przeprowadzone z wykorzystaniem specjalnej aplikacji on-line, która sama zadaje nagrane wcześniej pytania, nagrywa odpowiedzi kandydatów i później w pakiecie przesyła je do rekrutera. (Pisałem kiedyś o podobnym systemie). Kolega otrzymał mailem link z zaproszeniem i osłupiony zobaczył, że w CC maila umieszczonych było dziewiętnaścioro innych kandydatów... 

Korzystając z tak transparentnego podejścia do procesu rekrutacji, kolega mógł na LinkedIn sprawdzić, kim są jego konkurenci w walce o stanowisko. Okazało się, że towarzystwo było godne, wielu dyrektorów HR z innych międzynarodowych firm, była też znajoma mojego kolegi. W niedługim czasie po otrzymaniu maila, kolega otrzymał kolejnego. Rekruterka, próbując odwołać poprzedniego maila przy pomocji funkcji "recall", wysłała odwołanie... ponownie umieszczając wszystkich w CC. 

Tej transparencji było już za dużo. Kolega napisał bezpośrednio do rekruterki, żądając jakichś wyjaśnień. Wprawdzie miło jest być w doborowym gronie, ale co jeśli wśród adresatów maila znalazłby się przełożony mojego kolegi? Albo nawet jakiś jego dobry znajomy? I tu najgorsze. Rekruterka nie odpowiedziała. Żadnych wyjaśnień. Schowała głowę w piasek. To było właśnie chyba w całej tej historii najbardziej dla rekruterki kompromitujące. Nie to, że pomyliła się, wrzucając adresy mailowe kandydatów do CC zamiast do BCC. O wiele bardziej dyskredytująca ją w oczach nieszczęsnych kandydatów była ta cisza potem. Wystarczyłby krótki mail z przyznaniem się do pomyłki i z przeprosinami za narażenie na szwank poufności uczestnictwa kandydata w rekrutacji.

Refleksja ogólniejsza to taka, że nie za dobrze dzieje się w rekrutacji, jeśli rekrutacje nawet na dyrektorskie stanowiska zaczynają się bezosobowo i automatycznie. Oby kiedyś nie doszło do tego, że będą się też tak kończyły.

_______
graph.: businessgross.com

1 komentarz:

  1. Ech, miała ta pani szczęście, że ów kandydat odpuścił temat. Mógł jej narobić wiele problemów w branży rozgłaszając tu i ówdzie tę informację, mając na to świadków. Znam osoby, które tak właśnie by postąpiły. Świadczy to o jego klasie. A dla pani rekruterki bardzo bolesna nauczka. Nie zazdroszczę...

    OdpowiedzUsuń