wtorek, 1 marca 2016

O granicach rekruterskiej śmiałości w "podrywaniu" kandydata

40 polubień i 76 komentarzy - takiego zainteresowania i zaangażowania nie wzbudził chyba żaden z publikowanych ostatnio przeze mnie postów na LinkedIn. Ten rekordowy dotyczył zaproszenia do znajomych (na LinkedIn), które pewnego styczniowego dnia otrzymał mój kolega programista.


Rzecz skwitowałem lekko ironicznie i pewnie w ogóle bym do sprawy nie wrócił, gdyby nie właśnie rekordowo długa dyskusja, którą post sprowokował. Wątek - jak to w internetowej wymianie myśli bywa - wyszedł daleko poza savoir-vivre nawiązywania relacji z kandydatem. Sporo wypowiedzi dotyczyło nieśmiertelnego tematu ujawniania stawek oferowanym specjalistom IT, sensowności korzystania z usług firm outsourcingowych czy podejścia firm do wynagradzania swoich pracowników. Czyli sporo wokół pieniędzy.

A dla mnie najważniejszy tu był właśnie ów savoir-vivre, czyli na co można, a na co nie wypada sobie pozwolić, pisząc do obcej osoby.

Powiem wprost, już bez ironizowania: powyższa rekruterska wiadomość jest dla mnie przekroczeniem granicy bezpośredniości i wkroczeniem na obszar bezceremonialności. Liczę, że jej autor jest jeszcze początkującym rekruterem. Wtedy może - w ramach prób i błędów, które każdy przecież popełnia - nabierze szacunku dla czyjegoś czasu i prywatności. Bo a nuż Pan Michał nie życzy sobie, by dzwoniły do niego nieznajome osoby z nie wiadomo czym?

Kilka z komentujących osób skomplementowało śmiałego rekrutera. Poniżej wklejam fragmenty wybranych komentarzy. Pod każdym z nich spróbuję wcielić się w Michała (mam nadzieję, że wybaczy), odpowiadając.

"Sądzę, że w każdym z podobnych przypadków celowa jest krótka analiza: dlaczego właściwie jestem tu na LinkedIn?"

Michał: Jestem tu, bo czasem zdarzy się jakaś fajna oferta. Dopóki jednak nic o niej nie wiem, nic nie mogę powiedzieć. Zamiast rozmawiać z nieznajomym rekruterem, wolałbym otrzymać szczegóły na maila. W biurze, przy kolegach i szefie o nowej pracy rozmawia się bardzo trudno...


"Cóż chyba wolę to niż to co często dostaje 'bardzo zainteresował mnie Pana profil, uważam ze byłby Pan doskonałym kandydatem'..."

Michał: Ja wręcz przeciwnie. Stwierdzenia o moim interesującym profilu i byciu doskonałym kandydatem poprawiają mi humor i budują pewność siebie. A poważnie: zgoda, bicie piany jest niepotrzebne, ale nachalna bezpośredniość też na mnie nie działa.


"Obecność profilu w tej sieci społecznościowej chyba jednoznacznie wskazuje na otwartość w stosunku do propozycji biznesowych - taki jest cel tego portalu :)"

Michał: Ale ten pan spytał mnie tylko o numer telefonu. Nie mam pewności - nawet jeśli to rekruter - czy jego zamiary są rzeczywiście "biznesowe". Moja żona w kwestii podawania nieznajomym mężczyznom mojego numeru telefonu poglądy ma dość zasadnicze. A co do celu bycia na LinkedIn - ja lubię też poczytać tu posty ciekawych ludzi,  więc nawet  jeśli nie szukam pracy (tak jest przez w i ę k s z o ś ć   c z a s u  mojej kariery), profilu nie będę usuwał. To, że mam tu profil, nie oznacza: "Rekruterzy, szukam pracy, dzwońcie!".


"Chcesz być znaleziony, ale jak niepodległości bronisz kontaktów do siebie? Po co?"

Michał: Po to, by nie dzwonił do mnie dziennie tuzin rekruterów z ofertami, które mnie nie interesują, które nie są atrakcyjne lub w momentach, w których nie chcę zmieniać pracy.


"Sensowny rekruter. Programista warto, żeby trochę czasu spędził np. w US, to uzna tę praktykę za absolutnie profesjonalną."

Michał: Dzięki za ostrzeżenie. Jeśli w US rzeczywiście jest, nigdy tam nie pojadę.


Dobrze. Rozumiem. Trzeba skrótowo, trzeba bezpośrednio. Do odważnych świat należy. Ostatecznie zaakceptowałbym już taką bezceremonialną prośbę o numer telefonu, ale pod jednym warunkiem. Niech rekruter da przynajmniej Michałowi możliwość wyboru orientacyjnej pory odebrania telefonu. Nową, ulepszoną wiadomość proponowałbym sformułować tak:



 Rekruterze, takt i dobre maniery to wciąż atuty, których nie ma - chcący zastąpić cię - komputer.


_______


5 komentarzy:

  1. Jizas - ale bufonada. Z całej dyskusji wyjąłeś najmniej ważny jej aspekt i jeszcze pochwaliłeś się że połowy argumentów nie zauważyłeś.
    Gratuluję dobrego samopoczucia
    Jerzy

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę że główny problem to presja znalezienia kandydatów na stanowisko i to sprowadza do takich bezceremonialnych zaproszeń. Pomimo faktu bardzo krótkiej wiadomości w zaproszeniu można zawsze umieścić gdzie i jaka praca to i tak spora informacja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sprawa jest prosta - ten rkeruter wysłał zaproszenie do kontaktów (sic!), więc miał limit znaków (o czym wie każdy kto wysyła takie zaproszenia), więc wpisał najważniejszą rzecz. To wcale nie świadczy o braku profesjonalizmu. O tym świadczy akurat brak licencji "LinkedIn Recruiter", dzięki której nie trzeba wysyłać zaproszeń do kontaktów, tylko można słać zwykłe wiadomości, w których nie ma limitu znaków ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdaje się, że "nuż" pisze się przez "ó" :-)

    OdpowiedzUsuń