czwartek, 30 marca 2017

O potencjalnie niebezpiecznych (choć może pouczających) skutkach masowych wiadomości rekruterskich


Czasem chwila nieuwagi i duży błąd w wysyłaniu wiadomości do grupy kandydatów skutkuje serią nieprofesjonalnych zachowań wszystkich zainteresowanych.
_______

W rejonach internetu zasiedlanych głównie przez rekruterów i świat IT mignęła ostatnio wiadomość o rekruterce, która wysłała maila z ofertą pracy do 519 osób, omyłkowo ujawniając wszystkie adresy mailowe wszystkim adresatom wiadomości. Zgodnie z łatwym do przewidzenia scenariuszem, znaleźli się wśród adresatów tacy, którym pomyłka Pani Agnieszki dostarczyła okazji do żartów; tacy, którzy postanowili wykorzystać liczne grono odbiorców do załatwienia własnych spraw ("nie jestem developerem, ale jakby ktoś potrzebował testera", "sprzedam samochód") oraz obrońcy danych osobowych.

Gdy dowiedziałem się o zdarzeniu, w pierwszym momencie, i po ludzku i jako rekruterowi (co nie znaczy, że rekruterzy nie są ludźmi) zrobiło mi się ogromnie szkoda Pani Agnieszki. Samemu mając na koncie rekruterskie wtopy - o swej największej pisałem tutaj - serdecznie solidaryzuję się z autorką feralnej wiadomości. Kto jest bez winy i nigdy nie zamieścił adresata (lub adresatów) maila nie w tym miejscu gdzie trzeba, niech pierwszy rzuci kamieniem. (Nie należy przez to rozumieć, że pochwalam wysyłanie masowych maili do niewłaściwych adresatów, np. w tym przypadku wysłanie oferty programistycznej do testera czy PM-a).

Wiadomość rekruterki była więc w tym wszystkim dla mnie chyba najmniej interesująca. Ciekawsze było to, co nastąpiło potem, czyli reakcja społeczności (w większości) programistycznej i samego portalu niebezpiecznik.pl. Jeden z komentujących artykuł oskarżył portal - a nie rekruterkę - o promowanie spamerstwa. Nie byłbym może aż tak dosadny, natomiast zgodziłbym się z tym, że spamerami bardziej byli ci, którzy - świadomie! - wykorzystali dostęp do wielu osób, by zaśmiecać im skrzynkę niż Pani Agnieszka, która - nieświadomie! - wysłała maila ze wszystkimi w CC.

Sama duża liczba adresatów i mass-mailing nie są jeszcze spamem, jeśli adresaci są adekwatni i nie otrzymują nie dotyczącej ich i nie chcianej korespondencji. Jeśli jednak wśród adresatów pojawiło się dużo więcej nie-Javowców niż ci zauważeni na print-screenach tester i PM, to taką praktykę rekruterską należy uczciwie skrytykować.

Ale i niebezpiecznik.pl, według mnie, nie zachował się najlepiej, pozwalając - poprzez nie dość dokładne wymazanie fragmentów print-screenów - na identyfikację zarówno Pani Agnieszki, jak i kilku innych uczestników dyskusji. Słusznie ktoś zwrócił uwagę, że nie przystoi serwisowi zajmującemu się bezpieczeństwem w sieci poczynanie sobie w ten sposób z danymi osobowymi.

A na koniec wątek employer brandingowy całej afery. Tego samego dnia, kiedy artykuł został opublikowany (a właściwie późną nocą już dnia następnego o godz. 1:30), kolega znalazł w Internecie ofertę pracy z firmy ProData, czyli pracodawcy Pani Agnieszki. Nazwa stanowiska brzmiała Employer Branding Specialist, czyli ktoś, kto ma zadbać o markę pracodawcy. 

Nie wiem, czy to pechowy mail i jego reperkusje były inspiracją dla kierownictwa firmy do podjęcia decyzji o zatrudnieniu eksperta od pracodawczego wizerunku. Sądzę jednak - odnoszę to do rynku ogólnie, a nie przypadku tej czy innej firmy - że marka pracodawcy w o wiele większym stopniu kształtowana jest przez codzienne i wieloletnie funkcjowanie firmy - i to wszystkich jej pracowników, a nie tylko HR-owców czy rekruterów - niż przez najlepszego nawet PR-owca. Żmudna, codzienna i długotrwała praca u podstaw, traktowanie fair swoich pracowników, kandydatów, kontrahentów i konkurentów nie brzmi może tak atrakcyjnie i modnie jak employer branding, ale daje efekty dużo lepsze i trwalsze.

_______