środa, 1 sierpnia 2018

Rekruterzy rekruterom zgotowali ten los, czyli o rekruterskich żartach

Odrobina wolnego czasu, zgrany zespół plus dobra atmosfera w pracy powodują, że można od czasu umilić sobie dzień, robiąc komuś żart. Oto kilka żartów, jakie rekruterzy zrobili rekruterom w mojej firmie.


Jeden z pierwszych żartów jaki pamiętam, był zupełnie spontaniczny, może właśnie takie są najlepsze. Mieliśmy witać nowego kolegę-rekrutera w pierwszym dniu pracy, dochodziła godzina dziewiąta. Również na dziewiątą koleżanka z zespołu rekrutacyjnego miała umówioną rozmowę rekrutacyjną i czekała na swojego kandydata-programistę. Gdy zjawił się nasz nowy kolega-rekruter, wpadłem na pomysł, by podał się za tego programistę poszedł do koleżanki na spotkanie i jak najdłużej starał się wytrzymać bez bycia zdemaskowanym, siedząc jako kandydat. Żart powiódł się. Kolega wykazał talent aktorski i przez jakieś 10 minut udało mu się lawirować, nie wiedząc nawet, jak wygląda jego CV, na podstawie którego koleżanka zadawała mu pytania. Zaczął zdradzać się, gdy zbyt odpływał w odpowiedziach, w którymś momencie pytając nawet, czy nie mógłby - choć jest programistą - zaaplikować na stanowisko rekrutera u nas.

Inny żart też dotyczył upozorowanej rozmowy, ale był już bardziej przemyślany, zaplanowany. Pewien nasz kolega-rekruter przez dłuższy czas poszukiwał rzadkiego i trudnego do znalezienia profilu Programisty PL/1. Stworzyliśmy fikcyjne CV, idealnie pasujące na to stanowisko i zaaplikowaliśmy, wysyłając je na podany w ogłoszeniu adres mailowy. Podany w CV numer telefonu należał do naszego kolegi-programisty, który miał spodziewać się telefonu od kolegi, a po odpowiedzeniu na kilka wstępnych pytań rekrutacyjnych (wiedzieliśmy, jakie mniej więcej będą, więc mogliśmy go przygotować), miał dać zaprosić się na spotkanie, przy czym miał naciskać, by spotkanie odbyło się w poniedziałek o godz. 8, czyli porze dość bolesnej dla naszego kolegi-rekrutera. Wiedzieliśmy jednak, że chcący zamknąć trudną rekrutację kolega, choć z bólem, ugnie się. Tak, byliśmy okrutni. Ale to nie wszystko. W poniedziałek o 8 w sali, gdzie miało odbyć się spotkanie, kolega, zamiast kandydata, zastał kopertę. W niej była wiadomość od rzekomego kandydata i link do strony internetowej (stworzonej przez kolegę-programistę). Po wejściu na nią nasz biedny kolega-rekruter mógł dowiedzieć się, że jego "kandydat" wie, gdzie mieszka... Był chyba później trochę zły na nas.

Nasz chyba najlepszy jak dotąd żart w 7N był już dziełem w pełni grupowym. Był pierwszy dzień pracy w firmie naszej koleżanki-rekruterki. Wymyśleliśmy, że zaraz po rozpoczęciu pracy zorganizujemy - niby codzienne i standardowe - rekruterskie spotkanie motywujące. Spotkanie odbyło się na stojąco. Stanęliśmy w kółku, około 8 osób. Kolega - ten, który udawał kandydata-programistę w żarcie nr 1 - wykorzystując swoje niezłe umiejętności aktorskie i ówczesne zainteresowanie coachingiem, wygłosił mowę motywacyjną, zanalizował przy tym krótko dwa przygotowane wcześniej na tablicy cytaty motywujące autorstwa Paulo Coelho (pamiętam, że jeden z nich brzmiał "Jeśli ktoś prosi nas o pomoc, to znaczy, że jeszcze jesteśmy coś warci"). Było też ćwiczenie relaksacyjne, łapanie się za ręce i przekazywanie sobie pozytywnej energii. Oczywiście, nie mogło zabraknąć - jak przystało na "nawiedzoną firmę" - powiedzenia przez każdego z uczestników spotkania, po kolei, jakie ma cele na ten dzień... Wszystko to wyglądało jak jakaś korpo-sekta, nagrywałem to z poważną miną telefonem komórkowym, mówiąc, że posłuży nam to do analizy i organizowania lepszych spotkań motywacyjnych w przyszłości.

Nowa koleżanka podczas spotkania uśmiechała się niepewnie. Podczas rundki z celami na najbliższy dzień swój cel określiła sobie jako poznanie ludzi w pracy i dobre poczucie się w firmie. Jednak gdy po południu zdradziliśmy jej, że był to żart i jesteśmy (raczej) normalni, przyznała nam się, że zaraz po naszym spotkaniu napisała SMS-a do chłopaka, że chyba trafiła w jakieś chore miejsce...

Jeden z bardziej zabawnych żartów zrobiliśmy naszemu koledze z zespołu sprzedaży (żeby nie było, że na celowniku mamy tylko rekruterów). Kolega - zainspirowany niedawnym uczestnictwem w degustacji win - kupił sobie jakieś drogie wina z dostawą do biura. Pod jego nieobecność otworzyliśmy paczkę i włożyliśmy tam kupione w pobliskim sklepie najtańsze wina jakie były. Nie pamiętam dokładnej nazwy marki, było to chyba jakieś hiszpańskie imię żeńskie. Kolega dzwonił zły do winiarni, domagał się wyjaśnień, biedna pani z obsługi przez jakiś czas bezskutecznie próbowała przekonać go, że win o tej dziwnej nazwie w ogóle nie mają...

Osobną kategorią żartów są te wynikające z niezablokowania przez kogoś komputera przed oddaleniem się od biurka i udostępnienia w ten sposób poczty wrednym kolegom z zespołu. W ten sposób nowy kolega-rekruter chyba już swojego pierwszego dnia w 7N "wysłał maila" do szefa firmy z pytaniem, czy nie mógłby zostać szefem oddziału 7N w Indiach. W ten sposób ja "wysłałem maila" do wszystkich w firmie z pytaniem, czy znają może skuteczność tego nowego reklamowanego środka na wzrost włosów Loxon 5%.

Żartując, trzeba uważać. Nie wszystkie żarty wychodzą, a przynajmniej nie wychodzą tak, jak były zaplanowane. Kiedy koleżance-rekruterce zmodyfikowaliśmy przygotowane na spotkanie z kandydatem jego CV tak, że jego opisane tam doświadczenie było zupełnie inne od jego faktycznego, myśleliśmy, że to dobry żart. Tymczasem na spotkaniu stworzyło to niezręczną sytuację i zagęściło atmosferę, ponieważ kandydat zupełnie nie zrozumiał żartu, wydawało się, że nie podoba mu się taka zabawa.

Na ogół jednak, przy zachowaniu pewnej ostrożności, wykazaniu wyobraźni i empatii, żarty biurowe są miłym urozmaiceniem biurowego życia. Jestem nawet skłonny założyć, że ilość żartów w firmie pozytywnie koreluje z fajnością atmosfery w niej. Chyba jest tak, że w firmach ze słabą atmosferą (gdzie np. ludzie są zestresowani, zagonieni, nie lubią się itp.) raczej się nie żartuje. I z tą poważną myślą zostawiam Państwa.


_______