niedziela, 24 lutego 2019

Język Szekspira w employer brandingu, w biznesie i na uczelni


Dobra znajomość języka angielskiego i dobre poruszanie się w terminologii przedmiotu, którego jest się wykładowcą, nie czyni jeszcze dobrego wykładowcy. Właśnie się o tym przekonałem.


Zakończyłem niedawno drugi rok przygody w roli nauczyciela akademickiego, wprowadzając studentów socjologii SWPS w tajniki employer brandingu. Zanim wystawiłem studentom końcowe oceny, ocenie poddałem się sam, prosząc ich o ocenienie różnych elementów prowadzonych przeze mnie zajęć. Zgodnie zresztą z jedną z myśli przekazanych na zajęciach – przy temacie: mierzenie skuteczności employer brandingu – że jeśli czegoś nie możemy zmierzyć, to nie wiemy, czy udaje nam się to poprawiać.

Jest dobrze, jest progres w stosunku do zeszłego roku, 66% studentów uznających zajęcia za bardzo interesujące (kolejne 32% za raczej interesujące), Net Promoter Score na poziomie 64%. Cieszę się.

Co do poprawy? Kilka rzeczy, m.in. większe aktywizowanie studentów na zajęciach.

Ale i coś jeszcze. Jeden ze studentów (albo studentek) w ankiecie ewaluacyjnej napisał tak: „Choć wiele zwrotów [na zajęciach] jest anglojęzycznych, warto szerzej omawiać je w ujęciu polskim – wynika to z tego, że nie wszyscy słuchacze kursu znają pojęcia stricte korporacyjne, mogą mieć trudności ze zrozumieniem”.

Zaskoczyła mnie ta uwaga i dała do myślenia. Nigdy nie uważałem się za fana anglicyzmów, a już na pewno na pewno za fana korporacyjnej nowomowy (lektura pisanego od prawie 10 lat bloga może to chyba potwierdzić), ale kto wie, może jest coś na rzeczy, prawie piętnaście lat w biznesie mogło zrobić swoje.

Pracując jako rekruter, zawsze wysoko ceniłem kompetencje komunikacyjne (i szerzej – interpersonalne) tych kandydatów, którzy opowiadając o biznesowych i technicznych zawiłościach swoich zadań, potrafili wyjść poza specyficzny dla swego środowiska żargon, aktywnie starali się ułatwić zrozumienie mi wykorzystywanych w ich świecie „zaklęć”. I odwrotnie, tracili u mnie kandydaci, którym nie starczało wyobraźni, by uświadomić sobie, że ich język może być niezrozumiały dla kogoś spoza nawet ich firmy.

Biznes, rekrutacja i employer branding także mają swoje specyficzne, nieprzetłumaczalne albo trudno przetłumaczalne na polski terminy i zwroty. Content marketing, Employee Value Proposition (EVP), Key Performance Indicators (KPIs), Net Promoter Score (NPS), employee advocacy, exit interview, Applicant Tracking System (ATS), FTE (full-time equivalent), head-hunting, entry level, on-boarding, event itd. Ufff…

Nie da się uciec od tych anglicyzmów na zajęciach, a tłumaczenie ich na siłę na polski byłoby często karkołomne, czasem zabawne, za to pewnie z niewielkim efektem edukacyjnym. Ten może przynieść po prostu wyjaśnianie studentom każdego terminu, co do którego jest wątpliwość, że nawet jedna osoba w sali może go nie znać. Do czego niniejszym się zobowiązuję.

Zatem see you next (academic) year!


_______

PS. Cząstką tego, czego uczę, podzieliłem się w któregoś dnia na otwartym wykładzie nt. różnic międzykulturowych w employer brandingu. Dostępny jest tu: https://youtu.be/StXf12Ov0Tc


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz