Czy
zastanawialiście się kiedyś, dlaczego to piątek jest ulubionym dniem świata
pracowniczego, choć przecież na LinkedIn wszyscy postują o tym, że ich praca
jest taka fajna („oto biurko w mojej nowej pracy!”)?
Czy pomyśleliście
kiedykolwiek, dlaczego zawody użyteczne dla społeczeństwa – np. nauczyciel,
pielęgniarka, śmieciarz, nawet czasem lekarz – są opłacane tak słabo w
porównaniu z zawodami, które, gdyby przestały istnieć, świat nie tylko by się
nie zawalił, ale byłby może nawet lepszym światem? Albo czy po prostu
pomyśleliście kiedykolwiek o swojej pracy: czy ma ona sens?
Takich mniej
więcej kwestii dotyczy wydana w 2018 roku książka Davida Grabera, pt. „Bullshit
Jobs: A Theory”. (Wydanie polskie z 2019 roku ma tytuł “Praca bez sensu.
Teoria”).
Czym jest
tytułowa bullshit job? W definicji autora: forma płatnej pracy, która
jest tak bezsensowna, niepotrzebna lub społecznie szkodliwa, że nawet sam
pracownik nie może uzasadnić jej istnienia, choć – w ramach warunków
zatrudnienia – czuje się zobligowany udawać, że tak nie jest.
Spektakularnego
przykładu specyfiki takiej pracy dostarczył w 2002 roku pewien fiński audytor
podatkowy, który pewnego dnia zmarł w pracy, siedząc przy swoim biurku. Po
śmierci siedział tak jeszcze przez 48 godzin, zostawiony samemu sobie przez 30
pracujących na tym samym piętrze współpracowników. Przy czym nie było to
wynikiem słynnego fińskiego dystansu i rezerwy w relacjach międzyludzkich, a
właśnie tego, że praca biednego audytora była tak niepotrzebna i bezsensowna.
Inne przykłady?
Autor podaje ich mnóstwo: recepcjonistka, która zatrudniona zostaje tylko po
to, by podnieść prestiż firmy w oczach odwiedzających biuro; grafik
komputerowy, który poprawia zdjęcia fotomodelek, wykorzystywane później w
kampaniach marketingowych; telemarketer namawiający do kupna niepotrzebnych
produktów; większość zawodów sektora finansowego, wielu prawników korporacyjnych,
PR-owców, marketingowców, menadżerów… Według szacunków autora, ok. 37-40% zawodów
we współczesnych rozwiniętych społeczeństwach jest bulszitem, a jeśli dołączyć
zawody, które wprawdzie mają sens (np. nauczyciel), ale część ich zadań (np.
papierologia) jest bulszitem, całościowo około połowy (!) wykonywanej w świecie
Zachodu pracy jest w istocie zbędna.
Trudno mi zgodzić
się z Graeberem co do głównego kryterium zakwalifikowania jakiejś pracy jako bullshit.
Dla niego jest to subiektywne poczucie samego pracownika. Tymczasem może być
przecież tak, że pracownik wykonujący jakąś pracę uważa ją za pożyteczną i
sensowną, a jednocześnie może być ona społecznie szkodliwa – patrz: bankier
inwestycyjny przyczyniający się do kryzysu finansowego.
Inne intuicje autora
książki są jednak, według mnie, całkiem trafne. Jak ta, że często ilość
biurowej agresji i stresu w firmach czy branżach są odwrotnie proporcjonalne do
bezsensowności, bezużyteczności czy szkodliwości tego, czym te firmy (lub
branże) się zajmują.
Albo ta, że
częściowo za obecny stan „bulszityzacji” świata pracy odpowiada odziedziczony
po minionych wiekach etos pracowitości i wiary w wartość pracy samej w sobie. Doprowadziło
to do tego, że za moralnie wyższą od niepracowania uznajemy dziś jakąkolwiek,
nawet bezsensowną czy szkodliwą pracę. Tymczasem może jest tak, że ludzie wcale
nie zostali stworzeni do pracy. Może tym, co powoduje, że wielu z nas wstaje rano
i jedzie do biur, są po prostu wysokie ceny mieszkań, chęć nowych gadżetów,
porównywanie się z innymi czy zwykła chciwość?
Daje do myślenia,
gdy pisze: „Sto lat temu wielu zakładało, że rozwój technologii i narzędzi
oszczędzających pracę może skrócić tygodniowy czas pracy do dwudziestu czy
nawet piętnastu godzin w tygodniu. Prawdopodobnie mieli rację. A jednak, z
jakiejś przyczyny jako społeczeństwo zbiorowo zdecydowaliśmy, że lepiej jest
kazać milionom ludzi pisać raporty albo tworzyć mapy myśli na spotkania PR-owe –
zamiast robić na drutach, bawić się z psem, założyć zespół muzyczny lub
plotkować z przyjaciółmi w kawiarni”.
Czas koronawirusa
to dobry moment na refleksję. (Nawiasem mówiąc, w realiach epidemii widać chyba
najbardziej jaskrawo, że zawody, które nie cieszą się dużym społecznym
prestiżem – np. kasjer w sklepie – są często w istocie bardzo wartościowe; są przeciwieństwem
bullshit jobs). Książka Graebera bodźców do takiej refleksji dostarcza sporo.
Nie wiem, czy
polecać do czytania angielski oryginał, bo język momentami akademicki (zdania
na pół strony itp.), ale po polsku powinno iść. Ewentualnie, tu [LINK] do pierwszego
artykuł Graebera z 2013 roku nt. bullshit jobs, gdzie można sprawdzić
przyswajalność treści.
Choć oczywiście lekturą
na te czasy bardziej adekwatną (i na tematy bardziej od pracy doniosłe) byłaby
pewnie „Dżuma” A. Camus.
_______