wtorek, 26 maja 2015

Czarne listy w firmach rekrutacyjnych

Napisał jakiś czas temu czytelnik z następującym pytaniem: "Panie Pawle, czy mógłby Pan poruszyć temat czarnych list na swoim blogu? Niedawno dowiedziałem się od swojego kolegi, że firmy rekrutacyjne posiadają czarne listy osób, z którymi nie będą już nigdy się kontaktować. Czy to prawda? Za co można trafić na taką listę i czy jest się skreślonym na wieki wieków, czy jest to np. okres 5 lat?"

Nie wiem, czy jestem najbardziej odpowiednią osobą, by wypowiedzieć się w temacie, pracowałem bowiem tylko w dwóch firmach rekrutacyjnych. (Żadna nie miała czarnej listy kandydatów). Firm rekrutacyjnych w Polsce jest pewnie parę setek (jeśli nie tysięcy), zatem moja dwufirmowa próba na pewno nie jest reprezentatywna. Trochę jednak osób (i firm, w których te osoby pracowały) w ciągu tych 10 lat kariery w rekrutacji - przynajmniej z opowieści - poznałem, więc liczę, że to, co napiszę, nie będzie zupełnie od rzeczy.

Sądzę, że niewiele firm rekrutacyjnych ma taki twór jak czarna lista w sensie formalnym, tzn. określonym przez jakieś jednolite zasady czy reguły, dotyczące np. tego, za co kandydat powinien trafić na taką czarną listę. Nikt nie lubi sobie zaprzątać głowy kolejnym regulaminem. Ale uwaga. Większość firm rekrutacyjnych ma coś takiego jak informatyczne systemy do zarządzania rekrutacjami (zwane też czasem Applicant Tracking Systems, czy ATS), w nich natomiast - przynajmniej w założeniu - zawarta jest historia (tracking!) styczności z ludźmi, którzy do danej firmy aplikowali. 

Historia ta opisuje zazwyczaj to, kiedy i skąd kandydat do takiej firmy trafił, kto i kiedy z nim rozmawiał, wreszcie z jakim efektem. Jeśli efekty był negatywny i kandydat np. odpadł na rozmowie rekrutacyjnej, to pewnie znajdzie się tam informacja, co było tego powodem. A jeśli wszystko przebiegło pomyślnie, to gdzie dalej (któremu klientowi firmy rekrutacyjnej) kandydat był potem zarekomendowany oraz ile firma i zaangażowani w rekrutację ludzie na całej rekrutacji zarobili. To najważniejsze informacje. Może ich być - w zależności od stopnia rozbudowania takiego systemu do zarządzania rekrutacją - wiele więcej.

Może być też i mniej, a nawet w ogóle. Dzieje się tak zwykle wtedy, gdy rekruter nie ma nawyku umieszczania informacji o swoich kandydatach. Wtedy kandydat, który miał trafić na "czarną listę", ma szczęście. A jeśli nie ma, to na jak długo firma czy rekruter mogą się pogniewać? Nie sądzę, by obowiązywały sztywne terminy. Trochę jak w życiu: znaczenie mają waga przewinienia i indywidualna (nie)skłonność do wybaczania.

Co trzeba zbroić, by na długo pozbawić się przyjemności odebrania telefonu z danej firmy rekrutacyjnej? (Dopuszczam teraz do siebie siły Zła, by podsuwały mi pomysły).

1) Skrajnie arogancko i chamsko zaprezentować się na rozmowie rekrutacyjnej. Podniesiony głos, pretensje, groźby, bycie "pod wpływem" - cokolwiek podpowie wyobraźnia.
2) Rozpocząć udział w rekrutacji za pośrednictwem firmy rekrutacyjnej, a później bezpośrednio - w tajemnicy przed tą firmą - zaaplikować do klienta, dla którego pracuje firma rekrutacyjna. Po co? Klient, mając aplikację bezpośrednio od kandydata, może uniknąć w ten sposób zapłacenia wynagrodzenia firmie rekrutacyjnej. Są firmy i są managerowie, którzy zrobiliby to.
3) Podać na rozmowie rekrutacyjnej już u klienta znacznie wyższe oczekiwania finansowe niż te, które deklarowało się rozmawiając z firmą rekrutacyjną.
4) Nie przyjść na rozmowę rekrutacyjną, bez uprzedzenia i bez wyjaśnienia, z późniejszym nieodbieraniem telefonu.
5) Wyraźnie i bezdyskusyjnie skłamać w CV nt. istotnych faktów własnej historii zatrudnienia czy kompetencji.
6) Przypłynąć na rozmowę rekrutacyjną taką żółtą gumową kaczką.


W sumie więc nie ma aż tak wielu zachowań, które ułatwiałyby znalezienie się na czarnej liście. Rekruterzy nie są pamiętliwi. Są w stanie wiele wybaczyć, jeśli mają motywujący system bonusowy - wtedy skreślony kiedyś kandydat może czasem okazać się takim, do którego warto wrócić... Mimo wszystko, warto pamiętać, że nasze uczestniczenie w rekrutacjach zostawia ślady - w pamięci ludzi i w systemach ATS. Warto wykazać minimum przyzwoitości, wtedy ujdzie nawet przypłynięcie na rozmowę żółtą kaczką.


_______
fot.: nbc.com, ubioskop.com

niedziela, 3 maja 2015

Lęk wysokości i inne nietypowe - choć spotykane - bariery w rekrutacji

Na początku rekrutacji, telefonicznie, przez ok. 5 do 15 minut próbujemy dowiedzieć się, czy ma sens spotkanie się z kandydatem. Czy kandydat ma to, czego nam trzeba i czy my jako firma mamy to, czego trzeba kandydatowi. To czas na zadanie wstępnych, nieraz podstawowych pytań, które przesądzają o sensie (lub jego braku) dalszych rozmów. Kilka tygodni temu, podczas takiej wstępnej, telefonicznej rozmowy z kandydatem, pierwszym pytaniem jakie mi zadał, było pytanie o... piętro, na którym odbywać się będzie praca.

Szybko wyjaśnił, że powodem jego dość nietypowego zainteresowania jest lęk wysokości powodujący, że może pracować jedynie na wysokości do mniej więcej drugiego piętra. Niestety, w przypadku naszego stanowiska miejscem pracy był wprawdzie nisko zabudowany rejon, ale piętrem, na które trzeba było codziennie wjechać, było piętro czwarte. Doszliśmy obaj do wniosku, że nie będzie sensu angażowanie go w rekrutację. Współczuję, życie z taką dolegliwością musi być ciężkie, dlatego mam nadzieję, że uda mu się ją z czasem okiełznać, by nie ograniczała mu zawodowych (i pewnie nie tylko) szans.

Był to pierwszy w mojej karierze przypadek, gdy lęk wysokości stał się przeszkodą w pozytywnym nawet nie zakończeniu, a właśnie w ogóle rozpoczęciu rekrutacji. Spojrzałem wstecz na te lata moich spotkań z kandydatami i próbowałem poszukać innych przykładów dolegliwości zdrowotnych (wszystko jedno: psychicznych czy fizycznych), dzięki którym zapamiętałbym jakichś innych kandydatów. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie miałem na spotkaniu osoby na wózku inwalidzkim. Nawet jeśli wziąć pod uwagę fakt stosunkowo niskiej aktywności zawodowej (ok. 27%) osób niepełnosprawnych w naszym kraju, moje niezamierzone "osiągnięcie" nie napawa optymizmem.

Miałem kiedyś rozmowę rekrutacyjną przez Skype z programistą słabowidzącym; na tyle słabo, że posiadającym pierwszą grupę inwalidzką (nawiasem mówiąc, wymarzony prawownik dla niektórych pracodawców poszukujących ulg i dofinansowań z ZUS z tytułu zatrudniania osób niepełnosprawnych). Pod koniec rozmowy - bardzo dobrej zresztą - otwarcie zadeklarował, że jest osobą słabowidzącą. Powiedział, że informuje o tym, chcąc uniknąć jakichkolwiek niespodzianek i nieporozumień w późniejszych etapach rekrutacji. Jednocześnie opisał, jakie praktyczne konsekwencje ma jego dolegliwość w pracy (niewielkie, poza koniecznością bliskiego patrzenia się w monitor). 

Muszę przyznać, że ogromnie u mnie zyskał otwartym i odważnym postawieniem sprawy. Jest to moim zdaniem warta rekomendacji praktyka dla wszystkich kandydatów borykających się z jakimikolwiek dolegliwościami, mogącymi mieć wpływ na wykonywaną pracę na stanowisku, o które się ubiegają. Otwarte postawienie sprawy budzi szacunek i zaufanie. Próby ukrywania czegokolwiek - zwłaszcza jeśli wykryte - mogą nadwątlić to drugie.

A o tym, jak radzi sobie niewidomy programista z firmy Google, piszący tam algorytmy rankingujące, przeczytać można tu: [LINK]


_______