Starą i w zasadzie sprawdzoną zasadą aplikowania na stanowiska ogłaszane czy to w portalach pracy, czy bezpośrednio na stronach firm, jest ta, by aplikować na naprawdę interesujące nas stanowiska. To te, które są zgodne z naszymi kompetencjami i doświadczeniem zawodowym, zawodowymi planami na przyszłość i przede wszystkim te, w których spełniamy określone w ogłoszeniu (opisie stanowiska) wymagania.
Mylnym jest założenie, że wysyłanie bardzo wielu aplikacji do bardzo wielu firm, na różne stanowiska, znacząco zwiększa nasze szanse znalezienia satysfakcjonującej nas pracy. Podkreślam: satysfakcjonującej, zgodnej z naszą wizją rozwoju kariery, jeśli taką mamy. Wysłanie bardzo wielu aplikacji zwiększa może prawdopodobieństwo bycia zaproszonym na jakieś (sic!) rozmowy kwalifikacyjne, ale istnieje spora szansa, że wiele z nich okaże się być bezowocnymi - albo w wyniku uznania przez pracodawcę kandydatury za nieodpowiedniej, albo w wyniku uznania za taką firmy przez jej niedoszłego pracownika.
Są wprawdzie branże i stanowiska, w przypadku których wysyłanie wielu aplikacji sprawdza się lepiej niż w innych. Chodzi zwłaszcza o te, gdzie nie precyzuje się dokładnie zakresu obowiązków poszukiwanych osób lub stawianych tym osobom wymagań. W naszym przypadku - rekruterów IT - gdzie poszukujemy często osób o dość dokładnie sprecyzowanych umiejętnościach, łatwo jest wskazać kandydatów zupełnie nieodpowiadających kryteriom określonym w opisie stanowiska. Jeśli, w skrajnym, ale jednak występującym, przykładzie na stanowisko Administratora Oracle przysyła swą aplikację osoba nie mająca w swym CV nawet wzmianki o Oracle'u, ani nawet o jakichkolwiek bazach danych, uznajemy takiego kandydata za przypadkowego, wysyłającego swą aplikację na "wszystko, co popadnie". I prawdopodobnie zdesperowanego, co nie stawia go w dobrym świetle, przed ew. włączeniem go w proces rekrutacji. Do rangi firmowej anegdoty awansował przypadek jednego kandydata (z naprawdę niezłym doświadczeniem), który przysyłał dziesiątki aplikacji, na najróżniejsze stanowiska IT, od testera po dyrektora IT. Z czasem, gdy na jakieś stanowisko nie przysłał CV, wręcz - półżartem - niepokoiliśmy się.
Od dobrych paru miesięcy nie aplikuje w ogóle. Pewnie więc znalazł wymarzoną pracę. A może po prostu, przenosząc się w czasie, przeczytał ten wpis? Nie wiadomo.
Mylnym jest założenie, że wysyłanie bardzo wielu aplikacji do bardzo wielu firm, na różne stanowiska, znacząco zwiększa nasze szanse znalezienia satysfakcjonującej nas pracy. Podkreślam: satysfakcjonującej, zgodnej z naszą wizją rozwoju kariery, jeśli taką mamy. Wysłanie bardzo wielu aplikacji zwiększa może prawdopodobieństwo bycia zaproszonym na jakieś (sic!) rozmowy kwalifikacyjne, ale istnieje spora szansa, że wiele z nich okaże się być bezowocnymi - albo w wyniku uznania przez pracodawcę kandydatury za nieodpowiedniej, albo w wyniku uznania za taką firmy przez jej niedoszłego pracownika.
Są wprawdzie branże i stanowiska, w przypadku których wysyłanie wielu aplikacji sprawdza się lepiej niż w innych. Chodzi zwłaszcza o te, gdzie nie precyzuje się dokładnie zakresu obowiązków poszukiwanych osób lub stawianych tym osobom wymagań. W naszym przypadku - rekruterów IT - gdzie poszukujemy często osób o dość dokładnie sprecyzowanych umiejętnościach, łatwo jest wskazać kandydatów zupełnie nieodpowiadających kryteriom określonym w opisie stanowiska. Jeśli, w skrajnym, ale jednak występującym, przykładzie na stanowisko Administratora Oracle przysyła swą aplikację osoba nie mająca w swym CV nawet wzmianki o Oracle'u, ani nawet o jakichkolwiek bazach danych, uznajemy takiego kandydata za przypadkowego, wysyłającego swą aplikację na "wszystko, co popadnie". I prawdopodobnie zdesperowanego, co nie stawia go w dobrym świetle, przed ew. włączeniem go w proces rekrutacji. Do rangi firmowej anegdoty awansował przypadek jednego kandydata (z naprawdę niezłym doświadczeniem), który przysyłał dziesiątki aplikacji, na najróżniejsze stanowiska IT, od testera po dyrektora IT. Z czasem, gdy na jakieś stanowisko nie przysłał CV, wręcz - półżartem - niepokoiliśmy się.
Od dobrych paru miesięcy nie aplikuje w ogóle. Pewnie więc znalazł wymarzoną pracę. A może po prostu, przenosząc się w czasie, przeczytał ten wpis? Nie wiadomo.
Paweł
_____
Ale to też działa w druga stronę.
OdpowiedzUsuńJest dajmy na to ogłoszenie dla Administratora Windows, a w rozmowie pojawiają się zapytania odnośnie routerów Cisco, partycjonowania linuksa, czy konfiguracji zapory sieciowej lub połączeń VPN (realizowanych np przez F5) i co? I kandydat wychodzi na nie znającego tematu (którego absolutnie nie musi znać), a tymczasem takie tematy jak active directory, kerberos, czy hyper-v się nie pojawiają.
Dlaczego tak częśto w rozmowach pojawiają się dodatkowe pytania, które w ogóle nie muszą i często nie sa związane z danym stanowiskiem? Jesli ja zajmuje się dajmy na to obiegiem dokumentów w SharePoint, to dlaczego ma znać tajniki obiegu w Lotus Suite, czy Adobe?
Znakomite pytanie, które powinno się z miejsca zadawać każdemu rekrutującemu - czy to w firmie rekrutacyjnej, czy już w docelowej firmie.
OdpowiedzUsuńPrzychodzi mi do głowy jedno uzasadnienie pytania o dodatkowe, niezwiązane ze stanowiskiem rzeczy: chęć znalezienia kogoś wszechstronnego, kto "pociągnie" również te dodatkowe rzeczy, ew. będzie chciał z czasem wdrożyć się. Jakakolwiek byłaby tu motywacja pracodawcy, trzeba być czujnym.