Finanse to trudny, kto wie czy nie najtrudniejszy temat rozmów rekrutacyjnych. Są kraje (zwłaszcza anglosaskie), gdzie sprawa ułatwiona jest poprzez publikowanie przez pracodawców informacji o oferowanym wynagrodzeniu (przynajmniej jakimś zakresie). Ułatwia to proces rekrutacji nie tylko kandydatom, ale i samym pracodawcom - powoduje, że nie aplikują osoby nie wpisujące się swoimi oczekiwaniami finansowymi w budżet przewidziany na dane stanowisko. W Polsce praktyka podawania wynagrodzenia jest jeszcze stosunkowo rzadka, choć ogłoszenia o pracę z taką informacją zdarza się widzieć coraz częściej.
Negocjacje finansowe to proces, w którym i pracodawcy i kandydaci mieliby sobie nawzajem wiele do zarzucenia. Chciałbym napisać o jednej, szczególnie źle widzianej praktyce, z którą zetknąłem się u niektórych kandydatów. Myślę, że gdyby ktoś sporządzał kiedyś listę 10 rzeczy, których nie wolno robić negocjując zarobki, rzecz ta spokojnie mogłaby być wymieniona na czołowym miejscu. Chodzi o rozbieżność w deklarowanych kwotach oczekiwanego wynagrodzenia na kolejnych etapach rekrutacji. Niewiele jest rzeczy bardziej dyskwalifikujących niż niespójność (nieprawdomówność?) w kwestii oczekiwań finansowych, kwestii w końcu w ubieganiu się o pracę zasadniczej.
Aby uchronić się przed pułapką podawania różnych kwot, radą może być podanie - na wstępnym etapie rekrutacji, przed dokładniejszym poznaniem potencjalnego pracodawcy i stanowiska - jakiegoś, nawet szerokiego, zakresu. To akceptowalne. Nawet szeroki zakres daje pracodawcy wyobrażenie o orientacyjnych oczekiwaniach kandydata, a zatem wiedzę, czy jest sens kontynuować rekrutację. Kandydat z kolei, w dalszych etapach rekrutacji, dowiadując się więcej o czekających go zadaniach, może precyzować oczekiwania.
Owa niegodna pochwały praktyka cechuje oczywiście nie tylko kandydatów. Także niektórzy pracodawcy manipulują informacjami o oferowanych zarobkach. To tak gwoli sprawiedliwości.
Negocjacje finansowe to proces, w którym i pracodawcy i kandydaci mieliby sobie nawzajem wiele do zarzucenia. Chciałbym napisać o jednej, szczególnie źle widzianej praktyce, z którą zetknąłem się u niektórych kandydatów. Myślę, że gdyby ktoś sporządzał kiedyś listę 10 rzeczy, których nie wolno robić negocjując zarobki, rzecz ta spokojnie mogłaby być wymieniona na czołowym miejscu. Chodzi o rozbieżność w deklarowanych kwotach oczekiwanego wynagrodzenia na kolejnych etapach rekrutacji. Niewiele jest rzeczy bardziej dyskwalifikujących niż niespójność (nieprawdomówność?) w kwestii oczekiwań finansowych, kwestii w końcu w ubieganiu się o pracę zasadniczej.
Aby uchronić się przed pułapką podawania różnych kwot, radą może być podanie - na wstępnym etapie rekrutacji, przed dokładniejszym poznaniem potencjalnego pracodawcy i stanowiska - jakiegoś, nawet szerokiego, zakresu. To akceptowalne. Nawet szeroki zakres daje pracodawcy wyobrażenie o orientacyjnych oczekiwaniach kandydata, a zatem wiedzę, czy jest sens kontynuować rekrutację. Kandydat z kolei, w dalszych etapach rekrutacji, dowiadując się więcej o czekających go zadaniach, może precyzować oczekiwania.
Owa niegodna pochwały praktyka cechuje oczywiście nie tylko kandydatów. Także niektórzy pracodawcy manipulują informacjami o oferowanych zarobkach. To tak gwoli sprawiedliwości.
____
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz