wtorek, 15 września 2015

Moja 10. rocznica pracy w rekrutacji

Jakoś w tych dniach - mniej więcej w połowie września - minęło 10 lat, odkąd pracuję w rekrutacji. Piękny ten jubileusz postanowiłem uświetnić wspomnieniem najciekawszych rekrutacji, wydarzeń i faktów, które wypełniły ową dekadę.

Pierwsza rekrutacja

Czy jest rekruter, który nie pamięta swej pierwszej poprowadzonej rekrutacji? U mnie było to stanowisko Programisty Set-Top-Box realizowane dla pewnej azjatyckiej firmy produkującej elektronikę użytkową. Programista musiał umieć programować w języku C++, a ja jako rekruter musiałem poznać znaczenie kluczowego w tej rekrutacji terminu embedded. Czy rekrutacja się powiodła, tzn. czy znalazłem odpowiedniego kandydata zatrudnionego potem przez klienta? Tak, chyba nawet więcej niż jednego, a efektem był:

Pierwszy bonus

Nie pamiętam, ile wyniósł ani jakie były (i czy w ogóle jakieś były) zasady jego naliczenia. Musiało to być pewnie kilkaset złotych, co jednak wówczas - w stosunku do pensji bazowej pracownika entry-level - było kwotą nie do pogardzenia. Pracując w firmie rekrutacyjnej szybko uświadomiłem sobie rolę finansowego motywowania i finansowego wynagradzania za sukcesy rekrutacyjne - ze wszystkimi tego (dobrymi i nie tylko) skutkami.

Pierwsi niezwykli kandydaci

Nie wiem, co spowodowało, że zapamiętałem akurat tych. Kandydat, który na rozmowę rekrutacyjną przyszedł ze swoją dziewczyną (grzecznie poczekała na niego przy recepcji). Kandydat, który wysyłał swą aplikację na wszelkie możliwie ogłoszenia, aż po paru latach aplikacji tych uzbierało się kilkaset. Kandydat, który chwalił się, że w wolnych chwilach oddaje się muzyce w punkowym zespole o nazwie Grzybica Pochwy (może po angielsku brzmiałoby to lepiej?). Albo kandydat, który podczas rozmowy rekrutacyjnej odebrał telefon i przy mnie umawiał się na kolejne spotkanie...

Najniezwyklejszy kandydat

Ale wszystkich przebił ten. Kandydował chyba na jakieś stanowisko związane ze sprzedażą IT. Na spotkaniu rekrutacyjnym usiadł wygodnie w fotelu i jeszcze przed pierwszymi, "zapoznawczymi" pytaniami wyciągnął laptopa, by przez całą (niedługą zresztą...) rozmowę pilnie sobie coś w nim robić, od czasu do czasu tylko wychylając się zza ekranu, a generalnie zupełnie ignorując mnie i moje jakieś tam pytania. Zerkam dziś na jego profil na LinkedIn, by zobaczyć, co po latach porabia. Dumnie brzmiące stanowiska (VP, Owner, Director, Country, CEE itd.) mogą świadczyć, że moje ówczesne odrzucenie go już po 10 minutach rozmowy nie zastopowało jego dynamicznie przebiegającej kariery. (Choć firm, w których pracował, próżno szukać na liście Fortune 500.) 

Najbardziej emocjonalny kandydat

To już całkiem niedawne czasy, jakieś 3 lata temu. Pan Leszek kandydował na stanowisko Project Managera, a gdy podziękowałem mu za (nieudany dla niego - nie chciał dostarczyć kontaktów referencyjnych) udział w rekrutacji, napisał mi - czerwonym atramentem - tak:

Panie Pawle  -  jestem wiecej niz szczesliwy, bo do renty by mnie targalo ze musze pracowac na darmozjadow - tak, to cale wasze 7N i cala branza body leasing to banda oszustow i spekulantow (w Niemczech ma opinie  novel slaving & grey zone).

Tym waszym 'modelem' 75/25 mozecie sobie obetrzec tylek - ja sie nie dam wykorzystac, chociaz nie wykluczone ze paru glupich i naiwnych w Polsce sie jeszcze znajdzie, (w Niemczech juz nie). To jest tez jeden z powodow dlaczego od wielu lat preferuje obszar DACHu - nie ma tam juz nachalnych rekrutantow i pazernych body-leaserow. Dunczycy o tym dobrze wiedza i dlatego postanowili zapuscic korzenie w Polsce, gdzie nie ma jeszcze swiadomosci - co kryje sie pod pokrywka body-leasing.

Napisalem tez emaila do [CEO mojej firmy - PZ], sugerujac aby poslal Pana na kurs wymowy angielskiej bo to co pan prezentuje jest zenujace i dyskwalifikuje Pana wroli interviewera. Dobrze tez, ze nie dalem sie namowic na wycieczke do stolicy za 250 PLN z waszymi bajeczkami oraz Pana koslawym angielskim na deser.  

Proponuje Panu i N7 wziazc sie realnie do roboty i przestac ludziom mydlic oczy. Mam nadzieje ze uda mi sie w Hamburgu - a w [nazwa naszego klienta - PZ] moge sie zaaplikowac osobiscie bez tego 25% myta na dunskich darmozjadow.

Sincerely,



Mówią czasem, że to pokolenie Y jest egocentryczne, narcystyczne i emocjonalne. Aż strach pomyśleć, jak pan Leszek - dziś stateczny mężczyzna po 50-tce - reagował, gdy spotykał go zawodowy zawód w czasach młodości.


Najtrudniejsza rekrutacja

Co ciekawe, wyjątkowo nie była nią rekrutacja IT. W czasach, gdy mówiłem po angielsku jeszcze jako tako (jak żałuję, że to nie wówczas miałem okazję rekrutować pana Leszka), w mojej ówczesnej firmie przypadła mi w udziale rekrutacja realizowana dla pewnego klienta z branży zbrojeniowej. Klient ów swój profil idealnego kandydata nakreślił następująco:
- emerytowany pułkownik Wojska Polskiego
- doświadczenie w wojskach pancernych
- płynny angielski
- wiek ok. 40 lat
Współcześni head-hunterzy, nie znający rekrutacji bez LinkedIna, spróbujcie kogoś takiego znaleźć!


Największa wtopa rekrutacyjna

Pisałem o niej w 2012 roku. O tamtego czasu nie doszło do większej niż tamta, co uznaję za bezsprzeczne osiągnięcie.


Dobrze, wystarczy chyba tych rocznicowych wspominek. Generalnie, jak sami widzicie, owe dziesięć lat nie zawsze usłane było różami. Napięte deadline'y, nierealistyczne i wciąż zmieniające się wymagania klientów, primadonny wśród kandydatów, trwające miesiącami procesy decyzyjne. Po prostu krew, pot i łzy. Gdyby nie od czasu do czasu taki kandydat jak pan Leszek, już dawno rzuciłbym tę robotę.


_______

3 komentarze:

  1. Wspaniały wciągający tekst Pawle. Miałeś bardzo ciekawych kandydatów podczas prowadzonych przez siebie rekrutacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Na szczęście (?) większość jest zupełnie normalana :)

      Usuń
  2. fajne podsumowanie...to moje propozycje, najśmieszniejsza rozmowa, najdłuższa i najkrótsza :)

    OdpowiedzUsuń