środa, 25 maja 2011

Edukacja na Harvardzie - o tym, jak "zmusza się" do poszerzania horyzontów

W poprzednim numerze tygodnika "Polityka" znaleźć można interesujący reportaż z uroczystości zakończenia roku akademickiego na Harvardzie. Jest to jedna z najlepszych uczelni wyższych na świecie, niezmiennie od lat w czołówce światowych rankingów, regularnie wypuszczająca w świat laureatów nagrody Nobla, prezydentów USA (jeden z nich odwiedza jutro Polskę), szefów koncernów itd. Co było interesującego w przytoczonym artykule? Nie uświadamiałem sobie na przykład - mając chyba trochę stereotypowe, ukształtowane przez popkulturę i Hollywood wyobrażenie - że na Harvardzie faktycznie bardzo ciężko się studiuje. Nauka tam to lata ciężkiej pracy, z nagrodą owszem dużą, ale odroczoną w czasie.

Tym jednak, co zwróciło moją uwagę szczególnie, jest nacisk na wszechstronność w wykształceniu przyszłych absolwentów Harvardu, widoczny choćby w kształcie programu nauczania. Oto fragment reportażu: "Zasada jest jedna: na drugim roku trzeba się zdecydować na jakąś określoną dziedzinę (tzw. concentration; Harvard oferuje ich 46, choć można też ustalić własny tok studiów). Ponadto w ciągu czterech lat zaliczyć siedem zajęć wybranych spośród 11 „wielkich” dziedzin – od nauk ścisłych po humanistyczne (przy czym nie mogą być one związane z własnym concentration). Trochę brzmi to skomplikowanie, ale przyświeca temu jedna idea – oprócz swojej wąskiej dziedziny powinieneś otrzymać szerszą edukację. A zatem koncentrując się np. na literaturze angielskiej, również pójść na zajęcia z kosmologii".

Chyba ma to sens. Pomimo tego, że wiele mówi się dziś o konieczności specjalizacji jako wymogu dzisiejszego rynku pracy, nigdy się z tym do końca nie zgadzałem. Owszem, należy być specjalistą w jakiejś dziedzinie, ale styczność z innymi obszarami, innymi stylami myślenia, innymi środowiskami jest ogólnie rzecz biorąc rzeczą pozytywną, zarówno w odniesieniu do pracowników (czy kandydatów), jak i organizacji. Nie jest łatwo logicznie uzasadnić, dlaczego tak jest. Pewnie są na ten temat jakieś badania, do których w tym momencie nie mam dostępu. Intuicja mówi mi jednak, że, dajmy na to, w księgowości nie będzie bezwartościową doza kreatywności, a w copy-writingu czasem przyda się precyzja i porządek. Tak samo w organizacjach: większe szanse na sukces w szybko zmieniającym się świecie dałbym tym tworzonym przez jednostki w wielu wymiarach różnorodne niż podobne. Vive la différence!


_______

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz